Kolejny dzień naszej podróży wita nas w Bukareszcie. Jakże to odmienne miejsce w stosunku do przemierzanych przeze mnie dotąd przestrzeni, małych uroczych miasteczek, pełnych mistyki winnic. Niechętnie oglądamy z pokoju hotelowego szare ściany przypadkowo rozrzuconych budynków, poprzecinane niesamowitą wręcz ilością kabli niedbale zwisających na starych słupach. Pędzimy czym prędzej na spotkanie ze stowarzyszeniem rumuńskich winiarzy, aby porozmawiać o współpracy, i już myślami przenosimy się na zbocza Muntenii. Nie tak prędko! Na uroczym poddaszu wypełnionym kilkoma starymi, dobrze zachowanymi meblami prezes stowarzyszenia przygotował dla nas niespodziankę. Zaprosił jednego z transylwańskich winiarzy, aby przy okazji spotkania zaprezentował swoje wina. Jest 9 rano, słyszymy charakterystyczny dźwięk wydawany przez korek odbijany z butelki wina musującego i szum nalewanego do kieliszków trunku. Nie sądziliśmy, że w Rumunii robią wina musujące metodą tradycyjną, czyli taką, jaką stosują w Szampanii. Wino jest dobre, subtelne bąbelki i przyjemna pienistość mnie ożywiają, a atakujące moje zmysły aromaty i smaki przypominają o pewnej zasadzie: poranna degustacja gwarantuje lepszy odbiór sensoryczny. Dlatego kiperzy oceniają wina od rana do południa. Po bąbelkach kilka win białych i czerwonych, które po wizytach u Balli Gezy i Serbana nie robią większego wrażenia. Wiemy już, na co stać winiarzy w Rumunii!
Z Bukaresztu kierujemy się wprost na południowe zbocza Karpat. Niestety dostajemy wiadomość, że winiarz w Muntenii nie może nas przyjąć. Postanawiamy więc obejrzeć znajdujące się niedaleko wulkany błotne. W oderwaniu od winorośli, degustacji wina, ocen, wyboru win do portfolio, negocjacji i zakupu próbnych partii przekraczamy linię odkrytych zboczy, aby przedrzeć się poprzez doliny i dotrzeć do tych niezwykłych wulkanów. Ten fenomen, który występuje w niewielu zakątkach ziemi, tworzy iście księżycowy krajobraz, minikratery cyklicznie wypluwają szarą mieszaninę gazów, wody, iłów i piasku. Bawimy się jak dzieci. Schodząc ze wzgórza z wulkanami, zauważam termometr na miejscowym sklepiku – jest 37°C w cieniu…
Udajemy się na spotkanie z Livią, którą poznaliśmy na targach Eno Expo w Krakowie – to ona zwróciła naszą uwagę na wina z tego kraju, gdy nalała do kieliszka odrobinę wina sarba. Winnica Crama Girboiu rozpościera się w regionie Moldova położonym we wschodniej części Rumunii. Od strony północno- -zachodniej górują nad nią wysokie Karpaty oferujące pod uprawę dobrze nasłonecznione zbocza. Od zachodu mocny wpływ na klimat wywiera Morze Czarne. Razem dają to, co winnice lubią najbardziej – towarzystwo wód i gór. Gleby wapienne, czarnoziemy i gliniaste. Dominuje produkcja win białych. Spora część tej produkcji to wina stołowe, jednak na południu regionu wytwarza się również wina najwyższej jakości i tam właśnie, na wysokości miasta Fokszany, Livia uprawia swoją winorośl. Livia jest bardzo radosną i wzbudzającą sympatię osobą. Prowadzi nas do winnicy i pokazuje rzędy obsadzone muscatem ottonelem. Próbujemy owoców, które, jak zapewnia Livia, będą zbierane za kilka tygodni, na początku sierpnia. Są bardzo aromatyczne, mają dużo słodyczy i odrobinę cierpkości, zdradzają charakterystyczny dla odmiany bukiet. Przechodzimy do sedna spotkania, czyli do degustacji. Livia przygotowała najświeższe wina z nowych roczników.
Sączymy najpierw endemiczne szczepy białe, takie jak plavaie, sarba, które porastają jedynie pięć hektarów na świecie i występują wyłącznie u Livii, następnie jej ulubione wina różowe z cabernet sauvignon. Po spróbowaniu ich rozumiemy już uwielbienie Livii. Wina te stanowią odzwierciedlenie jej osobowości – są żwawe, radosne, młode, kojące. Kolejne wina to projekt enologa, który kształcił się na Zachodzie. W kontraście dla pozostałych win odmianowych stworzył on trzy pozycje będące winami kupażowanymi z dwóch odmian. Pierwsze to pokaz terroir i wszystkiego, co naturalne i miejscowe – połączenie sarba i plavaie. Następnie bardzo ciekawe połączenie aromatycznego muscatu, którego owoców próbowaliśmy w winnicy z mało znanym aligote. To burgundzka odmiana, która przysparzała wielu problemów miejscowym winiarzom ze względu na wysoką kwasowość. To na jej bazie powstał klasyczny drink Kir – aligote osłodzone odrobiną francuskiego likieru porzeczkowego – a następnie jego szlachetniejsza odmiana Kir Royal na bazie szampana. Aromaty muscatu, który odpowiada za bukiet, i kwasowość aligote dbającego o pełne usta to bardzo udane połączenie. Ostatnie wino z tej serii to kupaż bordoski, połączenie delikatnego merlota z zadziornym cabernet sauvignon. Wielu enologów chce się zmierzyć z tą mieszanką. Ta, którą degustujemy, reprezentuje wysoki poziom i wskazuje na skłonność do starzenia. Na koniec topowe wina z linii Bacanta, a wśród nich pełna czekolady i ciemnych owoców Feteasca Neagra. Livia, otwierając nam tę butelkę, zapowiedziała, że jest jedną z ostatnich. Dzień został wypełniony po brzegi kolejnymi przeżyciami i dobrym winem.